Żywa woda (baśń dla dzieci) - Rosyjska dusza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Żywa woda (baśń dla dzieci)

od siebie

Żywa woda*
Tadeusz Rubnikowicz

Tam, gdzie słońce rano wstaje,
Gdzie są tajemnicze kraje
Z których baśnie się wywodzą
I po tęczy do nas schodzą,
Zamek stał nad brzegiem morza.
W czasie, gdy zbierano zboża
Król obłożnie zachorował,
Wyzdrowienia nie rokował.
Trzej synowie, królewicze,
Miłowali go nad życie.
Nie chcąc ojca smucić łzami
W sadzie go opłakiwali.

- „Czemu rozpaczacie mili? -
Pod jabłonią, w jednej chwili
Zjawił starzec siwiuteńki,
Niepozorny, wręcz maleńki.
Bracia najpierw osłupieli,
Potem mu odpowiedzieli:
- „Król, nasz ojciec, niedomaga,
Żaden lek mu nie pomaga
I wiadomo od niedzieli,
Że jeżeli nic nie zmieni
Ojciec życia ma niewiele.”
- „Moi młodzi przyjaciele!
Na nic wasz synowski smutek.
Powiem szczerze, bez ogródek,
Zdrowia mu nie wybłagacie!
Stare baśnie chyba znacie?
A więc o tym także wiecie,
Że gdzieś tam, w szerokim świecie
Źródło żywej wody bije.
Kto napije, ten przeżyje.
Jednak znaleźć ją jest trudno,
Bo gdzie bije owe źródło
Nie wie nikt… I bardzo ważne!
Nie odnajdzie go odważny
Ale ten, co kocha szczerze.
Niechaj któryś z was wybierze
Choćby nawet na kraj świata
Jeśli drogi wam wasz tata.”

Starzec znikł… Najstarszy brat
Rzekł: - „To ja wyruszę w świat.
Mam największe doświadczenie,
Ojca kocham też niezmiernie.
Idę prosić go o zgodę…
I przysięgam! Znajdę wodę!”

Stary król się jednak wahał,
Choć na klęczkach syn go błagał.
Mówił z trudem: - „Moje dziecię!
Jeśli miałbyś zginąć w świecie
Wolę umrzeć, niż się zgodzić!”
Syn się nie mógł z tym pogodzić:
- „Ojcze, chcę ci przynieść wodę!”
W końcu, król wyraził zgodę.

Słudzy konia osiodłali
I na drogę prowiant dali.
Idzie koń spokojnym krokiem
Jak daleko sięgnąć okiem
Pustka. Tylko z rzadka drzewa…
W głowie księcia myśl dojrzewa:
- „Kiedy z wodą wrócę, stanę
Ojca dzieckiem ukochanym.
Tron w przyszłości mnie nie minie!”

Kiedy znalazł się w dolinie
Karła spotkał obok drogi:
- „Dokąd to prowadzą bogi?”
Lecz na grzeczne zapytanie
Książę rzekł: - „Durny baranie
Pilnuj lepiej swego nosa!”
Karzeł spojrzał się z ukosa
Coś pod nosem wymamrotał…
Dumny książę, wkrótce po tym
W drodze swej napotkał parów.
Konia dopadł jakiś narów,
W mroczny jar galopem gnał
Jakby dobrze drogę znał.
Parów coraz bardziej zwężał.
I choć książę się natężał,
By poskromić koński szał,
Wkrótce znalazł się wśród skał
Które obok siebie stały,
Dalej go nie przepuszczały,
Jak w imadle go trzymały
Z konia zsiąść nie pozwalały.
Nad parowem rozległ śmiech…
Książę swój zrozumiał grzech.
Po co było karła ganić
Brzydkim słowem dumę ranić?
Teraz musi tkwić wśród skał,
Chociaż wodę przywieźć miał!

W zamku, jakiś czas czekali…
Braciszkowie naradzali:
- „Który teraz pójdzie z nas?”
Średni mówi: - „Na mnie czas
Abym ojca mógł ratować!”
W myślach począł kombinować:
- „Gdy uzdrowi króla woda,
Tron mi swój na pewno odda.”

Zgoda ojca wyproszona,
Chociaż łzami okraszona.
Puścił syna z bólem serca:
- „Pilnuj się na poniewierce,
Bo jeżeli nie powrócisz
Moje życie jeszcze skrócisz!”

Ruszył syn koło południa,
Droga wije się bezludna,
Tylko w dali jakieś drzewa.
Nawet żaden ptak nie śpiewa.
Zła to wróżba dla wędrowca…
Wreszcie, przed zachodem słońca
Dostrzegł postać obok drogi:
- „Dokąd to prowadzą bogi?” -
Spytał go człowieczek mały.
Książę zły i obolały
Warknął: - „Daj mi spokój karle,
Bo jak nie, to skończysz marnie!”
Karzeł spojrzał spode łba…
I już koń spłoszony gna
Choćby na złamanie karku.
Takie coś dostał w podarku
Książę za swój język zły.
Z przodu, jak złowieszcze kły
Sterczą dwie olbrzymie góry
Prawie sięgające chmury.
Jest tam wejście do kanionu
W którym być jeszcze nikomu
Nie zdarzyło do tej chwili…
Jednym słowem, moi mili
Los wędrowca się dopełnił.
Swego brata błąd popełnił
I tkwi teraz w środku gór.

Jakiś czas królewski dwór
Czeka. Bliscy domyślają,
Że już z księciem nie spotkają.
Wreszcie syn najmłodszy prosi:
- „Ojcze, na to się zanosi,
Że mój teraz nadszedł czas.
Pobłogosław jeszcze raz,
Ale teraz mnie, na drogę.
Sercem czuję, że pomogę
Wrócić tobie dawne zdrowie.”
Król błogosławieństwo swoje
Z ciężkim serce w końcu dał,
Choć obiekcji wiele miał.

Rankiem syn na konia wsiada,
Krzyża znak na sercu składa
Powierzając swój los Bogu.
Jedzie od własnego progu
W świat daleki i nieznany,
Aby ojciec ukochany
Sto lat w zdrowiu żył, i dłużej.

I on także w swej podróży
Spotkał karła obok drogi:
- „Dokąd to prowadzą bogi?”
Książę, choć na koniu siedział
Skłonił się. I opowiedział
O chorobie ojca swego
I że jedzie, by dla niego
Żywą wodę znaleźć w świecie.
- „Dobry panie, może wiecie
Gdzie to źródło z wodą bije?”
- „Książę! Bardzo długo żyję
I wiem wszystko, co i jak.
Więc pomogę tobie tak,
Jak twym braciom nie zdołałem,
Chociaż bardzo pomóc chciałem.
Oni serca twarde mają,
W ciemnych miejscach więc czekają
Kiedy taki czas nadejdzie,
Że człek prawy tam przybędzie.
Bo z nich zdjąć złowieszczy czar
Może tylko serca żar.

A wracając do twej sprawy…
Wiem, że jesteś człowiek prawy!
Dam ci różdżkę i dwa chleby.
Starczy to na twe potrzeby.
Teraz zaś zaufaj słońcu,
Jego śladem jedź, na końcu
Tej podróży zamek będzie.
Lecz ostrzegam, miej na względzie,
Że to gród zaczarowany,
Przez dwie lwice pilnowany.
To, co szukasz, znajdziesz tam.
Gdy podejdziesz już do bram,
Uderz różdżką w ich wierzeje.
Najpierw lekki wiatr powieje
Jakby nic się stać nie miało.
Nie poczynaj nazbyt śmiało,
Bo gdy tylko się otworzą
Lwice się do skoku złożą.
Rzuć im w paszcze rozdziawione
Chleby z sobą przywiezione.
Od stuleci koty głodne
Nagle staną się łagodne.
Na dziedziniec wejdziesz śmiało,
Fontann pięć tam będzie stało,
Ale jedna działająca,
Żywą wodą tryskająca.
Nabierz wody w bukłak mały.
Bądź rozważny, nie za śmiały,
Bo opuścić zamek trzeba
Zanim żar poleje z nieba.
Zegar tam odmierza czas.
Gdy dwunasty stuknie raz
Brama z hukiem się zatrzaśnie,
Zamek znów na wieki zaśnie.”

Książę pięknie podziękował
I od razu się skierował
Tam, gdzie słońce zachodziło…
Krótko to, czy długo było?
Lecz sprawdziło co do joty
To, co karzeł mówił o tym.

Lecz chcąc na dziedziniec wejść,
Trzeba przez pokoje przejść!
Tuż za drzwiami, w jednej sali,
Dwaj rycerze mocno spali.
Chleb i miecz mieli pilnować.
Jednak trudno ich strofować.
Bo czyż można czuwać wieki,
Kiedy lepią się powieki?
Książę oba artefakty,
Choć nie wiedział ile warte
Pod kolczugę szybko schował,
Dalej, w zamek powędrował.

Co za zamek bez królewny?
Książę głos usłyszał rzewny,
Który dobiegł z drugiej sali:
- „Wreszcie mnie odczarowali!
Mój wybawco upragniony
Wejdź szybciutko do alkowy!”
Książę spełnił to żądanie…
Między nimi pozostanie
O czym młodzi tam mówili,
Co na przyszłość ustalili!
Tajemnicy nie zdradzimy
Jeśli was powiadomimy,
Że za rok, też o tej porze
Znów spotkamy na tym dworze!

Książę był w humorze przednim,
Lecz dziedziniec ciągle przed nim!
Kiedy wszedł w kolejne drzwi,
Pokój, gdzie się zwykle śpi
Pięknym łożem go powitał.
W głowie księcia plan zaświtał:
- „Do południa czasu dużo!
Swoje siły przed podróżą
Trzeba mi zregenerować,
A więc szkoda czas marnować
I na chwile mogę legnąć…”

Czas potrafi szybko biegnąć.
Kiedy ocknął z zamroczenia,
Cały zdrętwiał z przerażenia.
Tylko kwadrans do południa!
- „Gdzie fontanna albo studnia?” -
Na nic się nie oglądając,
Na dziedziniec gnał jak zając.
- „Jest fontanna! Bukłak! Woda!
Straconego czasu szkoda!” -
Znowu się nie oglądając,
Gnał do wyjścia niczym zając.
Gdy je mijał, aż huknęło,
Skrzydło bramy zatrzasnęło
Odrywając część kabata…
Tylko taka była strata.

Słońce w niebie szlak wyznacza,
Książę jego śladem wraca
W stronę wschodnią, tam gdzie gnom
Obok drogi ma swój dom.
Chce za pomoc podziękować
I darami zrewanżować.
W domu chleb na stół położył
I do tego miecz dołożył.
Karzeł księcia dar docenił,
Ze wzruszenia głos mu zmienił:
- „Dar, zaiste, to wspaniały,
Ale ja nie szukam sławy,
Bo kto rzeczy te posiada
Czarodziejską mocą włada.
Mieczem wrogów w puch rozbije,
Z chlebem, jego lud przeżyje,
Rzesza ludzi jeść go będzie,
A bochenka nie ubędzie.
Więc zatrzymaj je dla siebie.
Kiedy znajdziesz się w potrzebie
One wtedy ci pomogą.”

Książę przed powrotną drogą
Z prośbą się do karła zwrócił:
- „Panie, nie chcesz bym powrócił
W zamek mój, bez braci moich?
Proszę, użyj czarów swoich,
Puść w niepamięć przewinienia
I uwolnij ich z więzienia.”
- „W prośbie twej szlachetność drzemie,
Zdejmę z twoich braci brzemię,
Chociaż na nie zasłużyli.
Lecz ostrzegam, ani chwili
Braci swych nie spuszczaj z oka,
Złość i zawiść w nich głęboka.”

Czyżby to był koniec baśni?
Woda jest! I bracia właśnie
Po rozstaniu się spotkali
I do domu powracali.
Morski brzeg, i niedaleko
Zamek, w którym ojciec czeka.
Długa podróż z sił wyzuwa…
Dzień powrotu się przesuwa,
Bo w zajeździe, obok plaży
Krótki sen książętom marzy!

Młodszy snem sprawiedliwego
Szybko zasnął i nic złego
Jego snu nie zakłócało.
Starszym braciom się nie spało.
Czarne myśli w głowie roją.
Braciszkowie bardzo boją,
Że gdy król do zdrowia wróci,
To na pewno się zasmuci,
Że na starszych nie mógł liczyć.
Nawet może wydziedziczyć!
- „Trzeba jakoś zmienić los.
Przeszukajmy brata trzos,
W nim bukłaczek jest bezsprzecznie.
Tylko zróbmy to bezpiecznie,
By nie został żaden ślad.” -
Tak poradził starszy brat.
…I co wspólnie uzgodnili,
Skrupulatnie wypełnili.
Do butelek wodę wlali,
Do bukłaczka zaś nabrali
Aż po szyjkę morskiej wody.

Koniec wspólnej ich przygody!
Bo do zamku powrócili,
Króla wodą napoili,
Tą, co zdobyć miał najmłodszy,
Lecz rezultat jeszcze gorszy.
Woda słona! Rybą śmierdzi.
Król jest na granicy śmierci!
Wtedy starsi braciszkowie
Dają buteleczki swoje.
Woda, choć kradziona skrycie
Jednak działa znakomicie.
Król jak nowonarodzony…
Syn najmłodszy przerażony.
Nie potrafi wytłumaczyć,
Co to wszystko może znaczyć.
Starsi bracia nie próżnują,
Ojca w kółko przekonują,
Aby wygnał obłudnika:
- „Niechaj zdrajca z zamku znika!”
Jakiś czas król ich nie słucha,
Ale jad lany do ucha
W końcu rozum zbałamucił.
Syna król z kraju wyrzucił.

Ruszył książę w świat daleki,
Poprzez góry, lasy rzeki.
Chociaż nie wie, co go czeka,
Mimo wszystko nie narzeka.
Wiosną przeszedł przez dwa kraje,
W trzecim, lato go zastaje.
Widzi, że kraina smutna,
Bo w nim wojna trwa okrutna.
Ludzie z głodu umierają
I nadziei już nie mają,
Że król sobie z tym poradzi…
Myśli książę, nie zawadzi
Pomoc swoją ofiarować…
Aby czasu nie marnować
Zmierza wprost w królewski pałac
I tam, plan swój przedstawiając
Daje miecz i bochen chleba,
Mówiąc: - „Więcej nic nie trzeba!
Miecz mój, królu, w ręce weź,
Zrobisz swoim wrogom rzeź,
Taką, że przez cały wiek
W twoim kraju żaden człek
Więcej wroga nie zobaczy…
Wiemy obaj, co głód znaczy,
Weź więc ten bochenek chleba,
Wykorzystaj go jak trzeba
By głód ludzie zasycili
I w najgorszy czas przeżyli.”

Prawie pełny rok przeminął
Jak król śmierci się wywinął
I jak syna wygnał z domu.
Choć nie mówi nic nikomu,
Czarne myśli czasem miewa:
- „Gdzie się młodszy syn podziewa?
Zbyt pochopnie postąpiłem,
Dobrze spraw nie rozważyłem!”

Braciszkowie życiem cieszą!
Roztropnością wciąż nie grzeszą
I bez końca obmyślają,
Jak i kiedy wybrać mają
W zamek skąd pochodzi woda:
- „Przecież tam królewna młoda
Na wybawcę swego czeka!”
Starszy dłużej już nie zwleka,
Na koń siada. W strzemię noga:
- „Niech do celu wiedzie droga.”

Nowe czasy! Czar nie działa!
I księżniczka, która spała
Wieki całe, oczekuje
Księcia i przygotowuje
Iście złote powitanie.
Służba ważne ma zadanie:
- „Moi słudzy! Niech powstanie
Droga złotem wykładana,
Po słonecznej stronie zamku,
Od wjazdowych bram, do ganku.
Nie wiem kiedy, lecz tak będzie,
Jeździec w zamek nasz przybędzie.
Jazdę jego obserwujcie.
Jeśli bokiem… Ignorujcie!
Bramy mu nie otwierajcie.
Jeśli środkiem, to witajcie
Jako gościa najmilszego
Władcę, losem nam danego.”

Mówią, chytrość drogę skraca.
Bo chytremu się opłaca
Jechać bardzo wiele mil,
Byle cel bogaty był.
Los do księcia nie uśmiechał.
Wiele dni i nocy jechał.
Ale w jeden piękny ranek
W słońcu błysnął złoty zamek…
Serce w piersi podryguje.
Książę zysk oszacowuje.
- „A księżniczka?” – „Nikt nie przeczy,
Że jest ważna. Pewne rzeczy
Bardziej godne są zachodu…
Co tak błyszczy się, tam, z przodu?
Wielkie nieba! Toż to droga!
Cała złota! Niszczyć szkoda!
Cenne płytki podkowami
Zgniecie koń. A więc bokami
Trzeba się do zamku dostać.” -
Jednak z niczym musiał zostać,
Bo, co pani nakazała
Służba szybko wykonała.
Pomógł w tym pradawny trik…
Złoty zamek nagle znikł!

Starszy brat do domu wrócił
Twierdząc, że swą podróż skrócił,
Bo mu w drodze koń okulał…
Już od wielu lat nie umiał
Zwykłej prawdy wypowiedzieć.
Średni brat zaś chciał dowiedzieć
W którą stronę jechać musi,
Bo księżniczka też go kusi.
Nic pewnego nie dowiedział…
Wkrótce już na koniu siedział,
Ścieżką losu swego gnał!
Czyżby więcej szczęścia miał?

Po nieznanych zmierzał drogach,
Raz na koniu, raz na nogach.
Drogach, gdzie najmłodszy brat,
Kiedyś swój zostawił ślad.

Starzy ludzie powiadają:
- „Ci, co twarde serca mają
Za marzeniem mogą gonić
I życiowe siły trwonić,
Ale los takich nie lubi
W wirze życia ich zagubi!”
I tym razie tak się stało…
Księciu też się nie udało.
Błędy brata naśladował,
W chciejstwie znacznie przeszarżował,
W końcu z drogi swej zawrócił
I do zamku z niczym wrócił.

Młodszy syn starego króla
Już po świecie się nie tuła.
Mieszka tam, gdzie walki trwały.
Jego dary ratowały
Kraj, stawiając go na nogi.
Lecz szykować się do drogi
Nadszedł czas. Bo rok przeminął
Od tych chwil, gdy prawie zginął
Zdobywając wodę żywą
I królewnę urodziwą
Zbudził ze snu wiekowego…

Nie zdradzimy nic nowego,
Jeśli wszystkich zapewnimy,
Że młodzieniec, w każdej chwili
Myślał o królewnie wciąż,
Niczym najwierniejszy mąż.

Trochę czasu podróż trwała…
Oto wieża okazała
Zamku w dali pojawiła.
W słońcu czystym złotem lśniła.

Złota droga wprost do bramy
Wiedzie. Książę zakochany
Nie rozróżnia… Czy jest złota,
Czy też pełno na niej błota?
Sercem jest przy ukochanej!
Środkiem dotarł już do bramy.
Skrzydła jej się otwierają,
Słudzy płaczem go witają,
Ale to łzy szczęścia, szczere.
Tak witają przyjaciele!

Aby nie przedłużać sprawy
Sprawozdanie to skracamy.
Zatrzymajmy się w alkowie.
Posłuchajmy, co mu powie
Ta, o której przez rok marzył:
- „Panie, gdy ten cud się zdarzył
Że na zamek nasz przybyłeś
I ze snu nas obudziłeś,
Obiecałam swym poddanym,
Że za rok, mym ukochanym
Mężem będziesz. Taka chwila
Właśnie teraz nastąpiła.”

Huczne było ich wesele.
Na nim różnych gości wiele,
Wszyscy miodek popijali,
W tańcu nóg nie żałowali.
Dwa tygodnie się bawili…

Naraz, w zamek ten przybyli
Z zamku ojca heroldowie.
Wieść przynieśli ci posłowie,
Że król syna poszukuje,
Chce, by wrócił i żałuje
Swej decyzji zbyt pochopnej,
Nierozważnej i okropnej.

Powóz w szóstkę zaprzężony.
Książę w towarzystwie żony,
Wiezie drogie podarunki:
Złoto, perły i rynsztunki
Przez rycerstwo pożądane,
Dary wręcz nieopisane.

Na dziedziniec powóz wtoczył,
Książę wnet z niego wyskoczył,
Biegnie z ojcem się przywitać…
Lecz ktoś może się zapytać,
- „Czy też z braćmi?”  Powiem szczerze,
Że pogłoskom jednak wierzę!
Wieść się niesie przez podgrodzie:
- „Znikli tak, jak kamień w wodzie.”

Z baśni tej każdy się dowie:
- „Czy to słudzy, czy królowie,
Sercem muszą się kierować,
Aby życia nie zmarnować.”





* Na podstawie baśni braci Grimm


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego