Złoty chleb (baśń dla dzieci) - Rosyjska dusza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Złoty chleb (baśń dla dzieci)

od siebie

Złoty chleb*
Tadeusz Rubnikowicz

Żyła-była wdowa stara.
Z córką w chatce swej mieszkała.
Choć dziewczyna piękna była,
To skromnością nie grzeszyła.
Wielkich bogactw zawsze chciała,
Choć ich z bliska nie widziała.
Biedna wdowa się starała,
Chleb do życia zapewniała.
Ten gliniasty był i ciemny,
Smak od lat też był niezmienny.
Lżej by było starej matce,
Gdyby wreszcie w swojej chatce
Córki męża powitała…
Tylko… Córka go nie chciała.
Kawalerów było w bród,
Lecz z niej promieniował chłód.
Jeden brzydki, drugi głupi,
Trzeci skąpy, nic nie kupi,
Może nadał by się czwarty
Lecz jest z chłopów, nic nie warty.
Tak każdego oceniła,
Jakby z książąt pochodziła.

Jasny księżyc nad chatynką.
Wdowa się zdrzemnęła krzynkę,
Bo ją zbudził córki śmiech.
Śnić wesoły sen nie grzech.
Jednak rano, kiedy wstała
Zaraz córkę zapytała:
- „Czym żeś we śnie tak cieszyła?”
- „O, matulu moja miła!
Żebyś tylko to widziała
Jak kareta zajechała
W parę gniadych zaprzężona.
Mocno byłam tym zdziwiona,
Bo ten powóz cały z miedzi,
W nim zaś piękny książę siedział.
Wejść nie zechciał w naszą chatę.
Obdarował mnie bogato.
Dał kolczyki z brylantami
I trzewiczki z kokardami.
Potem pojął mnie za żonę
Przed ołtarzem zaś koronę
Złotą mi na głowę włożył.
Wszelkich starań też dołożył,
Aby nasi goście mili
Na świętości nie patrzyli.
Uroczystość piękna była!” -
Córka znów się rozmarzyła…
Matka niezbyt rada była:
- „Oj, córeczko moja miła,
Ileż w tobie zawziętości
I zwyczajnej wręcz chciwości!”

Tego dnia przyjechał w swaty
Syn młynarza, dość bogaty,
Nisko skłonił przed panienką
I poprosił ją o rękę:
- „Śliczna panno, powiedz, proszę,
Że nie zechcesz dać mi kosza
I zamieszkasz ze mną w młynie!
Wiesz, że dom mój z tego słynie,
Że chleb biały i bułeczki
Są na co dzień. Dla żoneczki
Będą ciastka i frykasy…”
- „Co tu robią te golasy?
Matko, powiedz im to ładnie,
Bo jak nie, to ja dosadnie
Mój widzenia punkt wyłożę!
Dla mnie i nie jeden książę
Musiał by się dobrze starać
By bogactwem swym omamić!”

W noc następną śni się znowu,
Jak kareta obok domu
Cała srebrna, zatrzymuje.
Książę ją obdarowuje
Szatą z przędzy jedwabistej
(Na niej haft z nici srebrzystej),
Naszyjnikiem drogocennym
I diademem, wprost bezcennym.
Do kościoła pojechali,
Przed ołtarzem ślubowali
I co nigdy się nie zdarza,
Stali tyłem do ołtarza.

Rankiem… Teraz już na jawie,
Szlachcic zjawił niespodzianie
I do wdowy mówi: - „Pani
Twoja córka mi się jawi
Jako panna najładniejsza,
Chcę, by wzięła mnie za męża.”
A dziewczyna jemu na to:
- „Bardzo pragnę żyć bogato,
Ale twój szlachecki ród
Nie jest godzien moich cnót.
Choćbyś wielkim księciem był
I się starał z całych sił,
Też bym mocno rozważała
Czy za księcia bym wydała!”

Dnia trzeciego, kiedy wstała
Matce sen opowiedziała:
- „Król tej nocy mnie odwiedził,
Na poduszkach złotych siedział
W swej karecie szczerozłotej.
Matko! To, co było potem
Trudno słowem opowiedzieć!
Ale trzeba tobie wiedzieć,
Że mi przywiózł skarb niemały,
Złote czary i kryształy.
Dał pierścionek brylantowy,
Pereł sznur kilkumetrowy.
I w kościele ślub my brali.
Ludzie ciągle spoglądali
Nie na ołtarz, tylko na mnie.”
- „Oj, córeczko, skończysz marnie!
Perły łzy symbolizują,
Nic dobrego nie zwiastują!”

Jeszcze mówić nie skończyła,
Gdy przed chatą pojawiła,
Karet kawalkada cała…
Wdowa bardzo się zdumiała,
Że marzeniem sennym, córka
Sprowadziła na podwórko
Powóz z miedzi, srebra, złota…
I przed nimi stają oto
Król i jego dwaj książęta,
A rozmowa rozpoczęta
Tak mniej więcej wyglądała:
- „Witajże, moja wspaniała!
Wiem, że chciałaś być królową,
A więc zostań moją żoną.
Chcę, byś ze mną zamieszkała
I mój złoty chleb jadała.
Od tej chwili moje włości
Sprawią wiele ci radości,
W nich bogactwa nieprzebrane,
Cuda wprost nieopisane.
Będziesz wiecznie hołubiona
Jako ukochana żona.”

Serce matki wyczuwało,
Że fałszywie wszystko brzmiało.
Więc dlatego chciała wiedzieć
Prawdę. I jak na spowiedzi
Z przyszłym zięciem porozmawiać…
Ale córka, uprzedzając
Zamiar matki, powiedziała:
- „O, mój panie, już bym chciała
Na twe włości okiem rzucić.
I mój nędzny dom porzucić.
Od dziś będę twoją żoną
Ukochaną, wymarzoną,
Twoim chlebem się posilać,
Rządzić, bawić, odpoczywać!”
Swoją wolę wyraziła,
Matki zgody nie prosiła,
Nawet jej nie pożegnała
I wnet z królem odjechała.

Konie czarne, bystronogie,
Gnają nie szukając drogi,
Za karetą kurz się wzbija,
Ciemność wokół wszystko kryje.
Droga jakby wiodła w dół…
- „Gdzie jedziemy panie mój?”
- „Nic się nie bój” – król się śmieje –
„Nic dobrego się nie dzieje!
Już na miejsce dojeżdżamy!
Widzisz? Świeci się ogniami
Moich pięknych włości szmat.
Tu przez wiele długich lat
Przyjdzie nam szczęśliwie żyć.
Teraz już nie musisz śnić!”

Powóz stanął na polanie
Wielkiej, ciemnej niesłychanie.
Wokół palą się ogniska,
Słychać jęki i wyzwiska,
Ktoś przy kadziach wielkich chodzi,
To z nich właśnie jęk dochodzi.
W głębi szczerozłoty zamek,
Dach ze srebra, a krużganek
Brylantami wysadzany,
Przepych wprost nieopisany.
W oknach świecą się rubiny
Niczym kiście jarzębiny,
Rozsiewając blask złowieszczy.
Herold powrót króla wieszczy
I monarcha ubawiony
Wiedzie żonę na salony.

W pięknej bankietowej sali
Wielki stół przygotowany,
Aż po brzegi zastawiony.
Mówi król do swojej żony:
- „Siadaj moja ukochana,
Kosztuj chleb swojego pana!”

Złote wazy z pokrywami
Wypełnione frykasami
Same gościom podsuwają
I pokrywki otwierają.
Świeżo upieczona żona
Patrzy, i jest porażona
Tym, co w wazach zobaczyła.
W jednej złota kasza była,
W drugiej srebrne zaś pierogi.
Na półmiskach, Boże drogi,
Perły w sosie rubinowym,
Jantar z farszem koralowym.

Jej małżonek w międzyczasie
Znacznie stracił na swej krasie.
Rogi dwa na łbie wyrosły,
Ręce, nogi mu porosły
Sierścią. Twarz też nią pokryta,
A pod stołem dwa kopyta
Rytm wesoły wystukują,
Widać, dania mu smakują.
Je i palce oblizuje,
Na małżonkę popatruje,
W oczach grają mu figielki.
A dziewczyna w strachu wielkim
Przekonana w pełni była,
Że do piekła wprost trafiła.

- „Mężu mój!” - zaczęła prosić -
„Możesz fochów mych nie znosić,
Ale chleba prawdziwego
Daj mi. Nie chcę już złotego.
Przecież umrę tutaj z głodu…
A umierać żal za młodu!”

Ten jej: - „Chętnie! Lecz innego
Nie ma u nas, prócz złotego.
Umrzeć z głodu szansy nie ma,
Bo nikt u nas nie umiera…
…Nie mam co przed tobą kryć,
Musisz ze mną w piekle żyć,
Boś ty sama mnie wybrała,
Chleb mój złoty jeść żeś chciała.
Marzyć będziesz nie o niebie,
Lecz o zwykłem, ludzkim chlebie.
Może być gliniasty, czarny,
Choćby smak miał bardzo marny
Na myśl o nim przejdą dreszcze…
Obiecuję tobie jeszcze,
Że na tamten, ludzki świat
Puszczę ciebie wielce rad.
Lecz nie częściej niż dwa razy
W roku, kiedy ludzie razem
Swoje święto celebrują,
Całą duszą się radują.
Czasu będziesz mieć niedużo…
Dwie godzinki, może dłużej.
O północy ruszysz w świat -
Taki nasz piekielny ład.
Pójdziesz wtedy przez bezdroża
Z myślą, że ci ktoś pomoże.
Będziesz mijać ciemne chaty.
W nich lud biedny lub bogaty
Także śni o złotym chlebie.
Może ktoś usłyszy ciebie
Kiedy w okna będziesz pukać
I litości ludzkiej szukać.
Poda zwykłą kromkę chleba.
Więcej tobie nic nie trzeba.”

Chociaż wieki przemijają,
Ludzie wciąż marzenia mają
Takie same, nieodmiennie.
Złoto wabi ich niezmiernie.
Ale, każdy już wie o tym:
- „Chleba nie zastąpisz złotem!”



* Na motywach baśni rosyjskiej


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego