Dwanaście miesięcy (baśń dla dzieci) - Rosyjska dusza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Dwanaście miesięcy (baśń dla dzieci)

od siebie

Dwanaście miesięcy*
Tadeusz Rubnikowicz

Rok ma dwanaścioro dzieci:
Styczeń, Luty, Marzec, Kwiecień,
Maj, za Czerwcem Lipiec kroczy,
Sierpień z Wrześniem spory toczy
Który z nich jest milszy Słońcu?
Może dogadają w końcu!
Z Październikiem cyrk niemały,
Więc Listopad zapłakany
Pod nogami się pałęta,
Grudzień depcze mu po piętach…
Zawsze tłumnie podążają,
Wzajem się nie wyprzedzają.
Nie wyprzedzi Czerwca Lipiec
Choć go Słońce może przypiec.
Każdy z nich kolejność zna,
Wśród nich wieczna karność trwa.
Ich korowód wszyscy znają,
Ale nigdy nie spotkają
Całej grupy jednocześnie,
Ani dawniej, ni współcześnie.
Choć mawiają starzy ludzie,
Że słyszeli gdzieś o cudzie,
Jak dzieweczka jedna miła
Taką grupę zobaczyła.
Jak i kiedy to się stało,
Słońce nam opowiedziało…

Za górami, za lasami,
Za siedmioma dolinami,
Tam, gdzie rzeka kończy bieg,
Gdzie wysoki, stromy brzeg,
Stała chatka zapyziała.
Wdowa w niej od lat mieszkała,
A z nią córka sekutnica
I prześliczna pasierbica.
Wdowa córkę hołubiła,
Ptasim mlekiem ją karmiła,
Na poduszkach spać kazała
I we wszystkim dogadzała.
Ta zaś, niechluj i brzydula
Straszna, niczym tarantula,
Włosy brudne, skołtunione,
Przyodziewki wygniecione.
- „Mam coś robić? O czym mowa?
Rano wstaję już zmęczona!
Od tych spraw jest pasierbica!”

Śliczna była to pannica,
Główka gładko przyczesana,
Liczko czyste. Choć ubrana
Biednie, ale bardzo schludnie.
Świt, poranek, czy południe
Dla niej pracy było moc,
Nawet, gdy zapadła noc
Ona jeszcze harowała
O spoczynku nie myślała.

Ludzie widzą, oceniają.
Pasierbicę określają
Mianem pracowitej, miłej,
I do tego urodziwej.
Córkę wdowy zaś dosadnie
Nazywają czupiradłem.
Wdowa słyszy to i widzi,
Pasierbicy nienawidzi
I rozmyśla po kryjomu
Jak się dziecka pozbyć z domu.

Płynie czas… I jędza stara,
Kiedy zima zawitała
Pasierbicy koszyk daje:
- „Idź, leniuchu, na rozstaje,
Tam poszukaj przebiśniegów!”
- „Matko, pośród takich śniegów?”
- „Twojej siostry urodziny,
Więc nie czekaj, ni godziny!
Radość sprawisz jej w ten dzień,
Ruszaj i pamiętaj, sień
Nie zostawiaj otworzoną!
Chyba nie chcesz zamrożoną
Znaleźć siostrę ze mną wraz?
Idź, na próżno tracisz czas!”

Pasierbica zapłakała,
W szal podarty okutała,
Wyszła przed chatynki drzwi.
Jeszcze słyszy - siostra kpi:
- „Gdy przepadniesz, kłopot mały,
Nawet byśmy nie płakały,
A więc głowy nie zawracaj
I bez kwiatów nam nie wracaj!”

Tuż za progiem śnieg głęboki,
Po kolana grzęzną nogi,
Wieje lodowaty wiatr,
Zasypuje wszelki ślad.
Brnie przez śniegi pasierbica,
Nie ma czym osłonić lica,
Śnieg zalepia jej powieki.
Gdzieś majaczy las daleki,
A tu noc galopem gna.
Pozbawiona sił do cna
W końcu między drzewa wchodzi,
Powalony pień znachodzi,
Siada, mrokiem otoczona,
Przemęczona, przerażona.
Niebo na nią patrzy z góry,
Gwiazd nie widać poprzez chmury,
Tylko w dole śniegu biel.
- „Czyżby to wędrówki cel?
Po co dalej brnąć przed siebie
Jeśli gdzieś zamarznąć trzeba,
Takie miejsce jest w sam raz,
Ciemna noc i ciemny las.
Coś błysnęło w leśnej głuszy,
Czyżby księżyc w obchód ruszył?
Może srebrna gwiazdka mała
Wśród gałęzi zaplątała?”

Pasierbica z pieńka wstała,
Do światełka dotrzeć chciała.
Brnie przez zaspy, wiatrołomy,
Blask wydaje się znajomy,
Rośnie w oczach… - „Jest już blisko,
Rozpoznaję w nim ognisko!
Nawet dymkiem zapachniało,
Iskierkami zamigało!”
Wkrótce doszła do polany,
A tam widok niebywały.
Serce omal nie wyskoczy,
Czy ją oszukują oczy?
Na polanie ognia wstęga
Pod niebiosa chyba sięga,
Atmosfera w krąg cieplutka,
Trawa bujna, zieloniutka.
Przy ognisku siedzą ludzie,
Krzepią siły po swym trudzie.
Może drwale lub myśliwi
Którzy z lasu nie wrócili?

Ale ubiór ich bogaty,
Nie siermiężny, piękne szaty.
Jedne mienią się srebrzyście,
Te zielone niczym liście,
Inne złotem sycą oczy,
Widok dziwny i uroczy…
Blisko siebie w kręgu siedzą,
Nic nie piją i nie jedzą,
O czymś cicho debatują
I w ognisko się wpatrują.

Patrzy na nich pasierbica…
- „Jakie piękne, mądre lica!”
Pośród nich, troje sędziwych,
Troje krzepkich, urodziwych,
Troje młodych, lecz z wąsami,
Troje, jeszcze młokosami.
Wtem najstarszy podniósł głowę
I popatrzył w tamtą stronę
Gdzie dziewczynka cicho stała…
Głos donośny usłyszała:
- „Skąd przychodzisz? Czego chcesz?
Kim jesteśmy, chyba wiesz?”
- „Panie, skądże mi to wiedzieć,
Jedno tylko chcę powiedzieć,
Że nazbierać przebiśniegów
Muszę, wśród tych wielkich śniegów.”
- „Oj, dzieweczko moja miła,
Aleś sobie wymyśliła!
Przyjdź w to miejsce jeszcze raz
Gdy nastanie Marca czas.”
- „Panie, to nie wymysł mój,
To macocha kaprys swój
Zaspokaja. Przykazała
Bym do domu nie wracała
Z pustym koszem. Szkoda słów,
Marny los mnie czeka znów.”

Słysząc to, dwunastka cała
Pasierbicy się przyjrzała,
Poczym jęła się naradzać.
By w rozmowie nie przeszkadzać
Pasierbica cicho stała.
Chociaż wiele słów słyszała
Jednak sensu nie pojęła
Tam, jakby szumiały drzewa.
Wnet narada się skończyła.
- „Powiedz, co będziesz robiła
Gdy nie znajdziesz przebiśniegów?” -
Spytał starzec. - „Przecież śniegu
Aż do marca będzie w bród.
Trudno liczyć tu na cud!”
- „Nie powrócę do macochy
By jej córki znosić fochy.
Nikt nie może mnie przygarnąć,
Przyjdzie w lesie mi zamarznąć
Jeśli nie doczekam marca” -
Z płaczem zapewniła starca.

Wtedy wstał jeden z dwunastki,
Młody, dziarski, w oczach gwiazdki,
Półkożuszek na ramieniu,
Rzekł do starca po imieniu:
- „Bracie Styczniu, ustąp mi
Miejsce swe na parę chwil.”
Starzec się podrapał w brodę,
Poczym rzekł: - „W zasadzie mogę
Miejsca ci ustąpić, lecz
Jak świat światem, można rzec,
Nikt nie widział by przed Lutym
Marzec się wysunął butem.”

- „Dość już!” – warknął drugi starzec.
- „Zróbmy tak, jak mówi Marzec.
Tę panienkę wszyscy znamy,
Ją przy studni spotykamy
Gdy wiadrami wodę niesie,
Widujemy ją też w lesie
Gdy po chrust nieboga chodzi,
Takiej, pomoc dać się godzi,
Jest dla wszystkich nas, jak swoja!
Taka jest decyzja moja.”

- „Wasza wola!” - Styczeń mruknął,
Kijem z lodu w ziemię stuknął,
Po czym dumny i surowy
Rzekł donośnie tymi słowy:

„Powściągnijcie złość, mrozy,
I opuście już bory,
Niechaj sosny i brzozy
W słońcu grzeją swe kory!
Już przestańcie ptaszyskom
Bose łapki wymrażać,
I mieszkania ludziskom
W nieskończoność wychładzać!”

Starzec zamilkł. W leśnej ciszy
Trzasku drzew już się nie słyszy,
Śnieg rozpadał się płatami
Tworząc czapy nad sosnami.

- „Teraz twoja kolej bracie,
To dziewczątko liczy na cię.”
Podał mu swój kij lodowy,
Ich atrybut urzędowy.
Luty w ziemię nim uderzył
Gęstą brodę ręką zjeżył
I zahuczał strasznym głosem,
Aż zamarzło mu pod nosem:

„Wiatry, burze, huragany,
Wiejcie z całej mocy!
Wichry, mróz nieokiełznany,
Rządźcie się do nocy!
Chmury niebem przeganiając
Mknijcie nad polami.
Niech po drogach sunie zamieć
Białymi wężami!”

Kiedy skończył, zaszumiało,
Z mokrym wiatrem przeleciało
Stado białych, śnieżnych smug,
Zasypało wiele dróg.
- „Teraz twoja kolej bracie,
Wielkie są śnieżne połacie,
Weź ode mnie kij lodowy,
Pokaż fokus swój marcowy.”

Wziął młodzieniec kij lodowy,
Czarodziejski i wiekowy,
Stuknął w ziemię. Gdzież on zniknął?
W jednej chwili kij zakwitnął
Niczym gałąź jabłoniowa…
W rękach Marca różdżka nowa!
Radość sercem zawładnęła,
Pieśń na usta wypłynęła
I młodzieńczy, dźwięczny bas
Niósł się przez zimowy las.

„Obłoki obmyły
Lica w czystej wodzie,
Mrówki obudziły
Po zimowym chłodzie!
Nad niedźwiedzią gawrą
Roztajały śniegi.
Ptaki śpiewem wabią,
Kwitną przebiśniegi.”

Pasierbica oniemiała…
Po czym w dłonie zaklaskała:
- „Gdzie są zaspy, sople lodu,
Gdzie zniknęło morze chłodu?”
Pod nogami zieleń trawy,
Pączki drzew ponabrzmiewały,
Wszystko dzwoni, wszystko żyje
Już przed zimą się nie kryje.

- „Czego stoisz biedaczyna?
Wkrótce znów powróci zima,
Biegnij zaraz na przecinkę,
Bracia dali nam godzinkę!”

Pasierbica się ocknęła,
Jak na skrzydłach pofrunęła
Przez wiosenny, ciepły las…
Niech nie dziwi żadne z was,
Że koszyczek aż po brzegi
Zapełniły przebiśniegi.

Na polanę szybko wraca.
- „Gdzie ognisko? Gdzie są bracia?
Chcę za pomoc w pas pokłonić!
Tylko, komu podziękować?
Nie ma braci. Pusto wkoło!”
Ale jasno dookoła.
Jasno, lecz to nie ognisko.
To nad lasem, bardzo nisko
Księżyc w pełni niebem płynie.
Żal zrobiło się dziewczynie,
Że odchodzi bez podzięki.
Wzięła kwiatów kosz do ręki
I do domu biegnie żwawo.
- „Chata stoi ciut na prawo!”
Kiedy tylko drzwi dopadła
Księżycowa jasność zbladła,
Jego twarz zakryły chmury
I śnieżyca spadła z góry.
Znowu zima powróciła,
Bardziej się rozzuchwaliła…

- „Już wróciłaś? A gdzie kwiaty?
Jeśli nie masz, to won z chaty!
Myślisz, że nam serce zmięknie?
Prędzej kula ziemska pęknie!”
Dziewczę nic nie powiedziało,
Na stół kwiaty wysypało.
- „Skąd je wzięłaś o tej porze,
Przecież taki mróz na dworze?”

Dziecko im opowiedziało
Jak przez śniegi wędrowało,
Jak trafiło w inne światy…
- „Temu, kto próbuje kwiaty
Znaleźć w zimie!.. Życzę zdrowia!
Dla mnie bracia Miesiączkowie
Swoje serca okazali,
Wiosnę mi podarowali.”

Matka z córką wysłuchały.
- „Czy w to wierzyć?” Nie wiedziały.
Lecz na stole dowód leży,
Marca zapach jeszcze świeży.
Przerzuciły spojrzeniami,
Zasypały pytaniami:
- „Tylko kwiaty poprosiłaś?
Czyżby taka głupia byłaś?
Gdzie poziomki? Gdzie maliny?
Gruszki i świeże jarzyny?
Wiesz, ile to w zimie warte?
A po drugie, trzecie, czwarte,
Sami sprawę załatwimy!
Siostrę w drogę wyprawimy.
Ona wie, czego nam trzeba,
By mieć pod dostatkiem chleba,
Wie, co śni się nam nocami,
O czym mówić z Miesiącami.
Ich rozmowa będzie krótka,
Nie wystrychną jej na dudka.
Co dostanie, to sprzedamy,
Spać będziemy z talarami.”

Matka z córką w kącie stały
O czymś cicho naradzały,
Lecz narada krótko trwała.
Córka w kożuch się ubrała,
Szalem buzię owinęła
I za drzwiami wnet zniknęła.

Zaspy, mróz i nocka czarna,
Myśli córka: - „Dola marna!
Mogłam w ciepłej izbie siedzieć,
Dokąd iść? Skądże to wiedzieć?”
Śladów siostry wypatruje,
Trochę nawet pochlipuje.
- „Jeśli wilk na drodze stanie,
Zechce zjeść mnie na śniadanie
I z bogactwa nic nie będzie?
O! Jak strasznie, głucho wszędzie!”

Gdy nadzieję już traciła
W dali światło zobaczyła.
- „Czy to srebrna gwiazdka mała
Wśród gałęzi zaplątała?”
Znów marzenia powróciły
O bogactwie. Nowe siły
Mocy nogom jej dodały
By się w śniegu nie plątały.
Jeszcze tylko jedna zaspa
I wiatrołom. Blask narasta,
Już po chwili: - „Jest polana
Z opowieści dobrze znana!”
Miesiączkowie na niej siedzą,
Nic nie piją i nie jedzą.
Nad czymś cicho debatują,
W blask ogniska się wpatrują.

Pewne swego Czupiradło
Przy ognisku szybko siadło,
Nawet się nie przywitało.
Jakby tego było mało,
Spode łba wszystkich taksuje,
Kto z nich kim jest, kombinuje.

Bracia dyskurs zakończyli,
Na dziewczynę popatrzyli.
Las przyczaił w trwożnej ciszy -
Wie, że Stycznia głos posłyszy.
Styczeń laską w ziemię stuknął
I potężnym basem huknął:
- „Skąd przychodzisz? Czego szukasz?
Prawdę mów, nas nie oszukasz!”
- „Przyszłam z domu. Wy przed chwilą
Moją siostrę nagrodzili
Przebiśniegów pełnym koszem.
Nie myśl sobie, że ja proszę,
Ja wymagam, by poziomek
Dał mi cały kosz, twój ziomek
Czerwiec. Niech wybiera duże!
Lipiec dobrze się przysłuży
Jeśli da mi ogóreczków
I bielutkich kosz grzybeczków.
Sierpień gruszek słodziuteńkich,
Jabłek, tylko nie maleńkich.
Wrzesień sypnie orzechami
Dojrzałymi, wiecie sami…”


- „Wstrzymaj się z potokiem życzeń
Przecież teraz miesiąc Styczeń,
Ja na tronie tym króluję,
Z rządów swych nie zrezygnuję.”

- „Starcze, słowa twe złośliwe,
Dary twoje też niemiłe,
Nie chcę śniegu, nie chce lodu,
Przecież bym umarła z głodu!
Miły mi kto rządzi w lecie,
Czerwiec, Lipiec. Nawet Kwiecień.
Oni dary mają dać,
Przestań więc w uporze trwać!”

Spochmurniała Stycznia twarz.
- „Skoro tyle życzeń masz,
Zatem szukaj lata w zimie,
A twój los cię nie ominie!”
I rękawem swym szerokim
Machnął w górę i na boki.
Zaszumiała zamieć w lesie,
Ściana śniegu w dal się niesie.
Skleja oczy, dech zapiera,
Wszystkim wokół poniewiera.

- „Dość! Wystarczy! Przestań, proszę!
Takiej burzy ja nie znoszę!”

W pustkę leci jej błaganie.
Co się stać ma, to się stanie!
Znikło w mroku gdzieś ognisko,
Wiatr przygina drzewa nisko.
Czupiradło szuka drogi,
Nie wie, dokąd niosą nogi…
W dużą zaspę się dostała,
W niej na zawsze pozostała…
 
A macocha czeka, czeka…
- „Czemu córka tyle zwleka?”
Od okienka do drzwi chodzi,
Miejsca sobie nie nachodzi.
Wreszcie się opatuliła,
Na spotkanie jej ruszyła.
Polem, lasem przechodziła,
Sama w końcu zabłądziła.
Na zwalonym pniu siedziała
I powoli zamarzała.

Powiadają starzy ludzie:
- „Czy to Styczeń, czy to Grudzień,
Braci tych trzeba szanować.
Gniewu ich można żałować.”
Nie wiedziały o tym jędze.
Na to dowód jest w tej księdze.
Obie w lesie spoczywają.
Może lata doczekają?

Pasierbica dobra, miła
Bardzo długich lat dożyła.
Nawet wnuków dochowała.
A przy domu, gdzie sad miała
Był urodzaj niebywały.
Mówią, że ją odwiedzały,
Miesiączkowie, wszyscy wraz…
Ech! Cudowny to był czas!

Zapytacie: – „Czy tak było?
Czy to tylko mi się śniło?”
Powiem: - „Słonko to widziało,
Wszystko mi opowiedziało.
A ja tobie, miłe dziecię…
Tak się w życiu baśnie plecie.”




* Na motywach baśni Samuela Marszaka


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego