Tygrys bengalski - Rosyjska dusza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Tygrys bengalski

Eduard Asadow

Бенгальский тигр
Едуард Асадов

Весь жар отдавая бегу,
В залитый солнцем мир
Прыжками мчался по снегу
Громадный бенгальский тигр.

Сзади - пальба, погоня,
Шум станционных путей,
Сбитая дверь вагона,
Паника сторожей...

Клыки обнажились грозно,
Сужен колючий взгляд.
Поздно, слышите, поздно!
Не будет пути назад!

Жгла память его, как угли,
И часто ночами, в плену,
Он видел родные джунгли,
Аистов и луну.

Стада антилоп осторожных,
Важных слонов у реки, -
И было дышать невозможно
От горечи и тоски!

Так месяцы шли и годы.
Но вышла оплошность - и вот,
Едва почуяв свободу,
Он тело метнул вперед!

Промчал полосатой птицей
Сквозь крики, пальбу и страх.
И вот только снег дымится
Да ветер свистит в ушах!

В сердце восторг, не злоба!
Сосны, кусты, завал...
Проваливаясь в сугробы,
Он все бежал, бежал...

Бежал, хоть уже по жилам
Холодный катил озноб,
Все крепче лапы сводило,
И все тяжелее было
Брать каждый новый сугроб.

Чувствовал: коченеет.
А может, назад, где ждут?
Там встретят его, согреют,
Согреют и вновь запрут...

Все дальше следы уходят
В морозную тишину.
Видно, смерть на свободе
Лучше, чем жизнь в плену?!

Следы через все преграды
Упрямо идут вперед.
Не ждите его. Не надо.
Обратно он не придет.


Tygrys bengalski
Przekład: Tadeusz Rubnikowicz

Skupiając czujność na biegu
W zalaną słońcem dal,
Skokami, po zimnym śniegu,
Bengalski tygrys gnał.

Z tyłu – wrzawa pogoni,
Szum kolejowych tras,
Rozbite drzwi wagonu,
Spanikowana straż...

Kły obnażyły się groźnie,
Zwężony, kłujący wzrok.
Dajcie spokój, za późno!
Nie cofnę się ani o krok!

Pamięć płomieniem paliła
I często, w srogiej niewoli,
Dżungla najdroższa się śniła,
Księżyc i nocne łowy.

Płochych antylop stado
Przy wodopoju - chcą pić.
Wspomnienie tego świata,
Po prostu nie daje żyć!

Mijały miesiące i lata.
Chwila gapiostwa - i cóż,
Zwietrzywszy wolność za kratą ,
Śmiało rzucił się w przód!

Prześmignął pasiastym ptakiem
Przez krzyki, palbę i strach.
Śnieg zawirował na szlaku
I w uszach zagwizdał wiatr!

Wolnością się napawając -
Choć wokół zdradziecki śnieg,
W zaspy ogromne wpadając,
On ciągle biegł i biegł...

Biegł, choć gorące wciąż żyły,
Zimny przenikał dreszcz,
Łapy zdradziecko zwodziły
I już niepewne były
Skoki w głęboki śnieg.

Czuł: z zimna mięśnie sztywnieją.
A może, wrócić w ich świat?
Tam go znów przyjmą, ogrzeją,
I zamkną, na wiele lat...

Wciąż dalej i dalej uchodził
W zmrożony ciszą świat.
Widocznie, śmierć na swobodzie
Lepsza, od każdych krat?!

Przed nim nie ma już granic,
Uparcie gna do przodu.
Już nie czekajcie. To na nic.
Dla niego, nie ma powrotu.


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego